wtorek, 11 grudnia 2012

Aleosohosi


Już tłumaczę o co chodzi. Na wstępie oddam głos jednemu z głównych sprawców całego zamieszania, o którym będzie mowa, Genesis'owi P-Orridge'owi: „O nic. No, chodzi, ale nikt się nie dowie o co. Nikt nie wie. To sekret.”. Taką wypowiedź na temat genezy tworu o nazwie Throbbing Gristle znalazłem w internecie i chyba idealnie oddaje ona wizję nurtu jakim jest industrial i o jakim można mówić mniej więcej od momentu powstania wspomnianej brytyjskiej grupy, która jest jednym z najważniejszych jego winowajców. Jeśli myślicie, że Marilyn Manson (który nota bene sporo musi zawdzięczać choćby Killing Joke) jest szokujący, to pewnie będziecie dość mocno zdziwieni tym, co przedstawiam teraz. Oczywiście Brian Warner wpisuje się swoją muzyką i zachowaniem mocno w nurt industrialny, jednak trzeba mieć świadomość, że jego sposób na siebie też się skądś wziął i nie jest taki do końca oryginalny. Choć bez wątpienia jeśli chodzi o lata 90' to koleś nieźle trafił w swój czas, aczkolwiek niestety potem za bardzo poszedł w komercyjną stronę, zaprzeczając niejako założeniom nurtu industrialnego. Wiadomo, że industrial czy nawet muzyka industrialna to temat tak rozległy, że praktycznie nie możliwy do wyczerpania a nawet samo pisanie o nim jest trochę ryzykowne (można popełnić sporą gafę), ale myślę, że jeżeli robi się to w słusznej sprawie to będzie raczej zgodne z jego konwencją, która zakładała przecież między innymi badanie ludzkich zachowań, poszerzanie granic percepcji czy wręcz „nauczanie życia” i „naprawę świata”, tak w wielkim skrócie. I właśnie tym będziemy (tak, my, mój ssskarbie) się zajmować na tym blogu, będziemy leczyć ludzką mentalność i naprawiać świat. Będziemy walczyć z internetem, ściągając go krok po kroku i wyrzucając do kosza, a gdy już dojdziemy do końca to zmyjemy podłogę i zgasimy światło. Będziemy wraz z wszelakiej maści odmieńcami, freakami, muzycznymi geniuszami i innymi odszczepieńcami kształtować opinie. Ja tu jestem tylko po to, żeby w sposób w miarę przystępny, ale jednocześnie trochę wymagający przekazywać jakąś tam swoją wiedzę czy wrażenia na temat muzyki, ale i sztuki w ogóle (w tym filmu) oraz świata (w tym polityki). Nie chcę pisać z perspektywy eksperta lub wyroczni, ale nie będę ukrywał, że coś tam o tym wszystkim wiem, coś tam kumam i coś tam swojego również jestem w stanie wtrącić. I sądzę, że będzie to w moich notkach widać. Na początku przywołałem więc Throbbing Gristle i ich głównego prowodyra bo wydaje mi się, że od tego warto zacząć. Choć nie są to moje największe - nazwijmy to - autorytety w dziedzinie industrialu czy tam muzyki czy w ogóle sztuki to najbardziej logicznie będzie zacząć właśnie od tego. Zresztą Genesis P-Orridge wydaje się być idealną do przywołania w tym kontekście osobą, a z mnogich cytatów z niego wynika wyraźna chęć ratowania, leczenia świata, dlatego przytoczę jeden z nich, tym razem w języku angielskim, zakładając, że jeśli ktoś już tu trafił, a nawet doczytał do tego momentu, zrozumie o co chodzi: “I'll never give up being into trying to change the world.”. To oczywiście jeszcze nie koniec, ale na razie niech wystarczy.


Throbbing Gristle powstali w 1975 roku w Kingston Upon Hull, niedaleko od Morza Północnego. Oprócz P-Orridge'a w skład grupy weszli Cosey Fanni Tutti, Peter "Sleazy" Christopherson i Chris Carter. Te cztery sympatycznie spoglądające z okładki osoby śmiało można nazwać ojcami (i matkami) chrzestnymi muzyki industrialnej, choć trudno o niej mówić pomijając takie zespoły jak Psychic TV, Coil, Current 93 czy Laibach. Można by tak jeszcze wymieniać do jutra, ale spokojnie, o nich będzie w przyszłości. Wracając więc do Throbbing Gristle to wydali oni w 1979 jeden z pierwszych swoich albumów studyjnych, czyli „20 Jazz Funk Greats”.


Wybrałem tę płytkę nie tylko dlatego, że była ich pierwszą jaką poznałem ale też dlatego, że jest mocno reprezentatywna i naprawdę pomocna, jeśli chodzi o tłumaczenie co to ten cały industrial. Co prawda przez pewien czas myślałem, że gdy się już wie o co chodzi i zna się późniejsze rzeczy (jak choćby Coil albo Einstürzende Neubauten) to nie jest to aż tak wybitna płyta z muzyką. Na szczęście bardzo szybko skonfrontowałem ten pogląd i dziś lepiej rozumiem ten album, coraz bardziej jarając się również warstwą muzyczną, chociaż nie da się jej do końca oddzielić od... hmm... ideologicznego kontekstu industrialnego nurtu. Sam tytuł płyty „20 Jazz Funk Greats” oddaje idealnie jej charakter i w dużej części samą istotę industrialu. Ta muzyka to właśnie coś w rodzaju jazzu, tylko, że ulokowanego w przestrzeni elektronicznej. Głównym środkiem wyrazu nie są tu „żywe” instrumenty, tylko właśnie elektronika, różne zabawki, komputery czy syntezatory, choć to oczywiście tylko pewna część składowa całej frajdy. Naturalnie pisząc „komputery” nie mam na myśli tego, w co wgapiamy się właśnie w tej chwili, przypominam bowiem, że mówimy o przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, a więc o czasach, w których pomysł na pecety jeszcze raczkował. Muzyka zawarta na płycie polega przede wszystkim na eksperymentowaniu, wycinaniu jakichś zgrzytów, hałasów, dźwięków, konstruowaniu odgłosów - ogólnie wszystkiego co słyszalne – i łączeniu tego w jedną całość. Znajdą się też jakieś fragmenty telewizyjnej paplaniny, jęki, krzyki i pozostałe środki, które trudno nawet nazwać. To wszystko i jeszcze więcej jest na tej płycie i to właśnie składa się na industrial. W zasadzie mam poważne wątpliwości, czy gdyby nie Kraftwerk, Throbbing Gristle i jeszcze kilka innych zespołów moglibyśmy się dzisiaj bawić na dyskotekach, lub psioczyć na imprezy techno, które paradoksalnie ma wiele wspólnego z industrialem. Trudno też napisać coś więcej o „20 Jazz Funk Greats” bo jak już wcześniej wspomniałem jest to ryzykowne, a ponadto nic bardziej adekwatnego nie przychodzi mi w tej chwili do głowy. To jedna z tych płyt, których nie wyobrazisz sobie po samym opisie. Dlatego pisząc o niej mam bardziej na celu pokazanie, że coś takiego w ogóle jest, niż fachową analizę, do której przy mojej znajomości Throbbing Gristle trochę mi jeszcze daleko. Ale staram się jak mogę. Oczywiście każdemu słuchaczowi, który nigdy nie wyszedł poza wczesne płyty The Beatles (wersja ambitniejsza), Króla Micheala (wersja mniej ambitna) czy Lady Gagę (wersja najmniej ambitna) - nie wspominając już o pokoleniu mpchujków - wyda się ta muzyka nie tylko dziwna i niezrozumiała, ale przede wszystkim okaże się strasznym, asłuchalnym hałasem. Będzie też rozczarowanie, jeśli dla kogoś szczytem ekstremy jest przytaczany wcześniej Marilyn Manson, ewentualnie - tak zwane przez przedstawicieli młodzieży ery „of smart phones and dumb people” - „darcie ryja”, czyli inaczej muzyka metalowa. I jeśli ktoś postanowiłby się w tym momencie poddać, to powinien przestać czytać ten tekst. Kiedy już znacznie zawęziliśmy grono to dla wytrwałych dodam kolejny cytat z Genesisa P-Orridge'a, gdyż dalsze pisanie o Throbbing Gristle bez koniecznego akurat rozpisywania się i zagłębiania w szczegóły będzie raczej bezcelowe, a nie chcę już na starcie zniechęcić wszystkich potencjalnych czytelników mojego bloga:

"I'm 38 and for all my faults I have spent most of those 38 years searching determinedly for ideas that work and ideas that help. Not everyone maybe, but some people. If they work and if they make any kind of sense, the only way to check is to give them to other people and see if it works. If it helps one or two or ten or fifteen, that's a massive improvement on what most human beings do in their life to help anyone. If it helps a few hundred or a few thousand, that's incredible".

Myślę, że taka idea przyświeca również mnie i choć nie jestem jeszcze takim twórcą jak ów bohater i zajmuję się na razie zwykłą, pisemną paplaniną to będę zadowolony, jeśli przedstawianą muzyką, sztuką, koncepcją wpłynę na, nazwijmy to „życie” kogokolwiek. Tak jak brytyjscy bohaterowie industrialu wpłynęli na moje życie.

Dodam jeszcze, że możecie na moim blogu spodziewać się zarówno kontynuacji ekstatycznych spustów nad „ambitną” i niszową muzyką jak i już mniej entuzjastycznych, ale dalej szczerych wywodów o twórczości Eminema czy nawet Nightwish. Zamierzam opisywać wiele z tego co mi się podoba (więc MUSI być dobre!) i być może spodoba się Wam. Z przykrością stwierdzam, że hipsterzy nie odnajdą tu praktycznie nic dla siebie, gdyż pierwsza, „niszowa” opcja będzie nawet dla nich zbyt alternatywna, a druga oczywiście okaże się zbyt mainstream'owa. Będą więc musieli wrócić do Starbucks'ów i zadowolić się Skrillex'em, naturalnie puszczanym z iPoda czy tam z laptopa od Apple'a (OCZYWIŚCIE BIAŁEGO FOR FUCK SAKE!). No to jak już jesteśmy przy takich klimatach to może jeszcze jeden cytacik, taki od serca:

"I've been involved in a total war with culture since the day I started… I am at war with the status quo of society and I am at war with those in control and power. I'm at war with hypocrisy and lies, I'm at war with the mass media. Then I'm at war with every bastard who tries to hurt someone else for its own sake. And I'm at war with privilege and I’m at war with all the things that one should be at war with basically."

3 komentarze: