Napisałem ten tekst na potrzeby podsumowania roku redaktorów metalzine.pl ale zanim się tam ukaże zamieszczam go tutaj. Zachęcam do lektury, może ktoś znajdzie coś dla siebie.
Rok 2012 był dla mnie dość
ubogi jeśli chodzi o poznawanie nowości. Posłuchałem trochę na
początku roku, potem trochę na końcu i w zasadzie tyle. Nie było
żmudnego wybierania spośród dziesiątek płyt, tak jak to bywało
w poprzednich latach, interesowałem się raczej zespołami mi
znanymi, lub ewentualnie tymi, które zawsze chciałem sprawdzić, a
nadarzyła się okazja. No i muszę przyznać, że sugerowałem się
też wychwalaniem niektórych rzeczy w - nazwijmy to - bardziej
niszowych kręgach, które obserwuję od jakiegoś czasu. Stąd też
w moim podsumowaniu dość mało metalu w sensie stricte, ale
zaręczam, że większość z tych zespołów, projektów ma dużo
wspólnego z metalem. No i wyszło mi podsumowanie śmiem twierdzić
naprawdę mocne, porównywalne pod względem poziomu do mojego
takiego osobistego topu z roku 2009. Zabawne, ale połowa z tych
pozycji to rzeczy mocno transowe, hipnotyczne, dość umiarkowane pod
względem tempa. Widocznie tak się dzisiaj gra ciekawą muzykę,
hehe.
1. Aluk Todolo – Occult
Rock
W
recenzji pisałem pół żartem - pół serio, że
to „płyta rocku” już w momencie jej wyjścia. Jak się jednak
okazało teraz, nie znalazło się nic, co by tę płytę przebiło.
No dobra, w zasadzie pozycje z miejsca drugiego i trzeciego mogłyby
się tu znaleźć, ale nie lubię stawiać kilku rzeczy na jednym
stopniu podium jeśli już robię takie podsumowania a poza tym
bardzo mi takie akurat umiejscowienie Aluk Todolo podpasowało do
słów „płyta rocku”. Pewnie dla wielu osób będzie zagadką,
co to w ogóle jest i dlaczego tak wysoko, gdzie Testament, gdzie
Kreator, gdzie Overkill i tak dalej. Dlatego zachęcam do
przeczytania recenzji.
2. Swans - The Seer

Już
sam utwór tytułowy z tego albumu z dodatkiem może jeszcze kawałka
następującego po nim mógłby stworzyć płytę taką, że mała
bania. Sam nie wiem, czy nie byłaby bardziej imponująca niż jest w
chwili obecnej. Naturalnie pozostałe utwory nie są do wyrzucenia, a
wręcz przeciwnie, zapełniają przecież wspaniały, dwupłytowy
album i zaręczam, że w wielu podsumowaniach znalazł się on, albo
dopiero się znajdzie na samym topie.
3. Ihsahn –
Eremita

Tego pana metalowcom nie trzeba przedstawiać. Wydał on już czwarty solowy album i każdy jest inny a każdy następny jeszcze lepszy od poprzedniego. „Eremita” to dzieło, w którym ponownie dają o sobie znać metalowe korzenie Ihsahna, co nie oznacza, że zrezygnował on z progresywnych ciągot, jednak tym razem elementy metalowe i udziwnieniowe wydają się bardziej wyważone. No a saksofon to oczywiście mistrzostwo.
4. Earth - Angels Of
Darkness, Demons Of Light II
Jest to co prawda druga część przepięknej, piaszczystej podróży ku zachodzącemu słońcu, ale swobodnie można jej słuchać w oderwaniu od części pierwszej. Muzyka pozornie minimalistyczna i wolno sunąca, ale dzieje się tu znacznie więcej wspaniałych rzeczy niż, dajmy na to podczas karnawału w Rio.
5. Om - Advaitic Songs
Kolejna transowa płyta w zestawieniu, choć ten zespół to dla mnie zupełna nowość, przed 2012 rokiem o nim raczej nie słyszałem. No dobrze, może widziałem gdzieś nazwę czy jakieś okładki, ale to tyle. No i cóż, warto było poznać tę niesamowicie uduchowioną rzecz, oczywiście znacznie odmienną od polskiego, katolickiego uduchowienia.
6. Blut Aus Nord - 777 –
Cosmosophy

Smętów ciąg
dalszy, tym razem w konwencji postrockowo-kosmicznej z niewielkimi
dodatkami black metalu i złowrogimi szeptami po francusku. Jest w
tym więcej ambientu niż naparzania, chociaż Blut Aus Nord to
absolutna klasyka – powiedzmy - nowoczesnego black metalu, jeden z
prowodyrów renesansu gatunku, jednym tchem wymieniany obok
Deathspell Omega. Dla mnie to pierwsze spotkanie z tym zespołem,
trochę dziwne i od dupy strony, zwłaszcza, że „Cosmosophy” to
trzecia część trylogii, ale podobno najlepsza, więc niech już
tak będzie.
7. Dying Fetus - Reign
Supreme
Wreszcie jakiś metal z krwi i kości. Jeśli jestem fanem jakiegoś zespołu to bez wątpienia jest to Dying Fetus. Według mnie nagrali najlepszy album od czasów „Destroy The Opposition” a więc już od dość dawna. Pomimo tego, że nie jest już tak pokombinowany jak stare rzeczy i bliżej mu stylistycznie do ostatnich płyt, to jednak wnosi sporo świeżości, która była zespołowi bardzo potrzebna.
8. Nile - At The Gate Of
Sethu
Co by o nich nie
mówić, dla mnie Nile to bogowie, zawsze będą „Maidenami death
metalu”. Może najnowszy album to nie jest jakieś odkrywcze,
wybitne dzieło i po tym zespole w zasadzie trudno się spodziewać
kolejnej rewolucji, ale jedną już zrobili i to wystarczy, a ja
dalej będę w ciemno kupował ich płyty.
9. Napalm Death –
Utilitarian
Z kolei jeśli chodzi o Napalm Death to nigdy nie byłem ich największym fanem i mam z ich dyskografii naprawdę sporo do nadrobienia. Ale swego czasu ich poprzednia pełna płyta „Time Waits For No Slave” trafiła bardzo wysoko w takim podsumowaniu jak to, dlatego zachwalane gdzie nie spojrzeć „Utilitarian” musiałem sprawdzić. Po tej płycie mam absolutną pewność, że gdyby nie Napalm Death... nie byłoby niczego.
10. Ulver - Childhood's
End
Z początku byłem trochę zawiedziony, że Ulver zamiast własnych, nowych nagrań wydaje płytę z coverami, ale może to i dobrze, bo chociaż ostatnia ich płyta bardzo mi się podobała, to pewnie jednak lepiej, że dali sobie trochę więcej czasu na następną, mam nadzieję, że się opłaci. Pozytyw jest też taki, że dzięki „Childhood's End” mogę poznać trochę klasyki (lub po prostu zapomnianych kapel) psychodelicznego rocka, chociaż przyznam, że większość nazw na tym wydawnictwie była dla mnie kompletną niewiadomą. Nie jest to być może arcydzieło, ale słucha się przyjemnie, zwłaszcza, jeśli ktoś lubi Ulver. A ja ich uwielbiam.
W przypadku Blut Aus Nord z ich trylogii najlepsza jest część druga, czyli "777 - The Desanctification". Potem dałbym trójkę i jedynkę na ostatnim miejscu.
OdpowiedzUsuń"Eremita" bardzo dobry, ale pewnie pojawią się głosy, że album zbyt przystępny. No i co z tego, że Ihsahn nagrał płytę łatwiejszą w odbiorze? Dla mnie to jeden z najlepszych albumów 2012.
Natomiast za OM i nowe Aluk Todolo jakoś nie mogę się zabrać...