piątek, 18 stycznia 2013

Metal to naprawdę dobra muzyka

Ten tekst napisałem z myślą o blogu, ale miesiąc temu znalazł się on już na metalzine.pl który to serwis oczywiście chciałbym też rozreklamować, także wbijać ;]


Pewnie dla większości z tych kilku osób, które być może to przeczytają, będzie to truizm, ale metal to naprawdę dobra muzyka. Im częściej słucham metalu w ogóle, a w szczególności ostatnich płyt Darkthrone, tym częściej się o tym przekonuję. I nie chodzi tutaj akurat o jakość muzyki, o same dźwięki, chodzi mi raczej o to, że metal to w gruncie rzeczy muzyka propagująca... dobro. Haha, tak, kochane metale, nie przywidziało się Wam, dobro. Postaram się zatem tę niepopularną myśl wytłumaczyć.


Jeśli do Was matka czasami też mówi coś w stylu „Synek, ale na pasterkę pójdziesz?” i nie kuma bazy związanej z metalem, to może będziecie mogli pokazać jej niniejszy tekst, albo chociaż znajdziecie w nim jakieś argumenty w dyskusji, przeciwko ludziom opornym na cały ten hałas. Moja matka akurat przynajmniej kuma Iron Maiden i rozpoznaje ich styl, gdy słucham płyt tego zespołu, a nawet była ze mną na ich koncercie, ale Eddie to dla niej wciąż „straszydła”, a gdy włączę coś bardziej intensywnego niż Maanam na volumie powyżej piętnastu, to z góry mogę przewidywać, że za chwilę czeka mnie dyskusja, po której ograniczanie papierosów pójdzie się czesać.


Przechodząc jednak do sedna sprawy skupię się głównie na black metalu. Wiadomo, z założenia miała to być muzyka doszczętnie zła, zepsuta, nihilistyczna i w ogóle przeciwko wszystkiemu. No i faktycznie, niektórzy z czołowych muzyków rzeczywiście wzięli sobie bardzo do serca wszystkie te szatany i część z nich pewnie nadal bierze to wszystko za bardzo poważnie, ale mam nadzieję, a nawet takie odnoszę wrażenie, że żaden z nich nigdy nie uwierzył w to w stu procentach, że zawsze pozostaje ten jeden procencik, który świadczy o jakimś tam dystansie i zdrowym rozsądku. W końcu, że tak jak nasz kochany Adaś, który uzewnętrznił był się u Wojewódzkiego, czują, że szatan to i owszem, ale, że to przecież piękna postać literacka, że bunt, że 'coty to po dachach chodzą'. No i gdy tak słucham sobie tej muzyki coraz więcej, czytam, oglądam różne wywiady, to coraz bardziej do mnie dociera, że metal to muzyka buntu. Oczywiście sam się kiedyś buntowałem w bardziej oczywisty sposób, nosząc długie włosy, glany, czarne ciuchy, ale już dawno mi przeszło, a przecież metalu słucham jeszcze więcej niż wtedy, a muzyki jako takiej to już w ogóle. Myślę, że akurat taki model, nazwijmy to dorastania, dotyczył bardzo dużej części z Was, kochane metale, i dotyczył będzie także przyszłych pióraczy, którzy już co prawda coraz bardziej wypierani są przez wszelkiego rodzaju „mentalne pedalstwo” i coraz częściej zamiast Ironów i Metalliki na koszulkach noszą okładki najsłabszych płyt Children of Bodom, albo najnowszych płyt Nightwish. Nie mówiąc już o jakichś tam „pociskach dla mojej walentynki”, czy markowych koszulkach z wizerunkami najbardziej kultowych płyt Burzum, pochodzących prosto z 'haemu'. Jak już przy naszych ulubionych Krystianach jesteśmy, będzie to właściwy moment, aby kontynuować wyjaśnianie tego, do czego dążyłem wcześniej. Wspominałem przed chwilą, że oprócz słuchania metalu, sporo słucham, czytam o nim samym. Więcej, niż dziesięć lat temu. Lepiej też znam angielski. Także muszę przyznać, że taki Varg (wspomniany Kristian Larsson Vikernes), nawet w pierdlu mówił sensowne, logiczne rzeczy i co by o nim nie mówić, należałoby mu oddać, że jest prawdziwy. I nie naśmiewam się teraz, że bardziej prawdziwy niż black metal, bo przecież ten gościu to absolutny fundament gatunku.

„I gdzie tu dobro?” - zapytacie. „Chcemy wreszcie tego dobra!”. I tu właśnie dochodzimy do sedna. Dobro, to w tym przypadku właśnie prawdziwość. To kształtowanie jakichś postaw, zmuszanie do myślenia, do buntu przeciwko... czemu tam sobie chcesz, byle by było słuszne dla Ciebie, i bylebyś się nad tym zastanowił. „A więc to wszystko? To o to tyle hałasu, tyle zbędnego pieprzenia? Nie no panie, idź pan w...”. No tak, w zasadzie to wszystko, haha. No prawie wszystko, bo jeszcze miało być o Darkthrone. A obecnie mówić o Darkthrone to mówić w zasadzie o Fenrizie, bo Nocturno Culto, chyba jeszcze bardziej niż kolega, zaszył się w lesie i przyznam, że w ostatnim czasie często zapominałem, że Darkthrone to dwie osoby, nie jedna. W każdym razie Gylve Nagell, najbardziej znany listonosz w Norwegii, to kolejna z fundamentalnych dla black metalu postaci, nie mniej ważna od Varga. Wydaje mi się ten gościu najbardziej prawdziwym gościem w całym tym metalu, a także najbardziej sympatycznym, hehe. Tu jest więc kolejny przykład dobra, o które się rozchodzi. Fenriz to facet, do którego idealnie pasowałyby określenia jak „dude” czy „smooth”, choć przecież ten sam Fenriz w latach dziewięćdziesiątych wraz z kolegami malował mordę na biało i czarno, w stylu „panda”. Przecież to ten sam Fenriz, który nagrywał takie płyty jak Under A Funeral Moon czy Transilvanian Hunger. A jednak, wydaje się, dobry człowiek, hehe.



3 komentarze:

  1. Świetny tekst. A tak z innej mańki, warto by było zmienić logo na coś bardziej pasujące do muzy. Pozdro ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki. Co do loga to takie sobie wymyśliłem bo mi bardzo pasowało do koncepcji bloga (którą starałem się wytłumaczyć w pierwszym moim poście):
    http://lezgohome.blogspot.com/2012/12/aleosohosi.html
    A ten koszykarz to Vince Carter, który mocno wpłynął na moje życie:
    https://www.youtube.com/watch?v=0oHGL7vBLGM
    Oczywiście zapraszam do dalszego czytania i ze swojej strony staram się o wzajemność ;]

    OdpowiedzUsuń
  3. logo zostaje! a fotka super, tekst dobrze się czytało :)

    OdpowiedzUsuń